środa, 25 listopada 2015

Czy katolicyzm jest religią chrześcijańską?

Już czas jakiś temu  dokończyłem lekturę książki prof. Stanisława Obirka Polak katolik? (Warszawa, CiS,2015). Kto interesuje się trochę bardziej sprawami Kościoła w Polsce, ten wie, że autor tej książki był jezuitą, robił w tym zakonie karierę, doszedł do godności profesora, był redaktorem stojącego na wysokim poziomie kwartalnika Życie duchowe i zdawać by się mogło, że kariera kościelna stała przed nim otworem. Pozwolił sobie jednak w wywiadzie dla Przekroju w 2002 r. odpowiedzieć twierdząco na pytanie o to, czy papież Jan Paweł II jest złotym cielcem polskiego Kościoła. Odebrano mu za to prawo wypowiedzi w mediach, redakcję pisma, a to sprawiło, że Obirek w 2005 r. opuścił stan duchowny.
Okazało się, że uzgodnione już z rektorem Akademii Frycza Modrzewskiego w Krakowie zatrudnienie nie wchodzi w rachubę, gdyż nie życzył sobie tego ks. Rydzyk,  a w ślad za nim kard. Dziwisz. Według autora palce w tym maczał ustosunkowany w Toruniu ówczesny profesor uczelni, w której i ja pracuję. Na szczęście są jeszcze uczelnie niezależne od biskupa krakowskiego oraz ojca Rydzyka i profesor zatrudniony jest na Uniwersytecie Warszawskim.
Swoją biografię oraz perypetie autor książki zawarł w pierwszym rozdziale, dla mnie najciekawszym.
W rozdziale drugim prof. Obirek przedstawia stopniowe rozchodzenie się katolicyzmu oraz coraz dalej idące podkreślanie różnic między katolicyzmem a judaizmem (aż do granic antyjudaizmu w pewnych okresach historii Kościoła. Wszelkie formy wyrażanych wątpliwości tępiła inkwizycja, a w późniejszych wiekach papieże.Szczególnie ciemną kartę zapisał Pius IX, który aby uniknąć trudnych sporów,  z którymi sobie nie radził, wprowadził zasadę nieomylności papieża. Ale swoje "za uszami" mają też jego następcy, aż do Jana Pawła II (choć trzeba przyznać, że dokonał swego rodzaju uznania wyznawców judaizmu jako starszych braci w wierze i przeprosił za dwa tysiąclecia niegodziwości czynionych przez Kościół wobec wyznawców innych religii i tych wyznawców katolicyzmu, którzy wyrażali rozmaitego rodzaju obiekcje lub tylko pytania.
W rozdziale trzecim autor stawia pytanie, czy katolicyzm jest religia chrześcijańską i nie kryje swoich licznych wątpliwości, wskazując na takie wątki w historii i dzisiejszości Kościoła, jak postponowanie kobiet, zakonów o bardziej światłej regule, jak dominikanie i zwłaszcza jezuici przy jednoczesnym podnoszenie rangi tworów o niejasnych celach, a nawet mających na swym koncie hańbiące działania, a ostatnimi czasy masowe akty wynoszenia na ołtarze osób, których świętości trudno jest się dopatrzeć. 
W tej sytuacji odpowiedź na pytanie zawarte w tytule rozdziału czwartego (Czy katolicyzm polski jest religią?) mogła być tylko twierdząca. Autor zwraca uwagę na płytkość nie tylko wiary Polaków, ale i uprawianej w Polsce teologii, która - z niewielkimi wyjątkami - jest de facto tylko apologią wypowiedzi i licznych encyklik Jana Pawła II. Ukazuje wstydliwą dla polskiego Kościoła sprawę stosunku do holokaustu, nie skrywaną pogardę dla innowierców i ateistów. Jako były jezuita skarży się też na stosunki  w polskiej jego części, na to, że zamiast jak w innych krajach europejskich rozwijać myśl teologiczną, upodobnił się do sprowadzającego się tylko do rytuałów płytkiego katolicyzmu ludowego..
Można spytać, czemu ja, ateista, interesuje się sprawami Kościoła. Odpowiedź jest prosta. Religia katolicka, jaka by nie była, jest religią przeważającej większości moich rodaków, a Kościół ma przemożny wpływ na bieg spraw w kraju. A od tego, jak Kościół korzysta z tego wpływu i jaki on ma skutek, zależy życie wszystkich obywateli kraju. W tym i moje

okładka

sobota, 21 listopada 2015

To już nie IV RP, to II PRL

Dwa tygodnie temu pozwoliłem sobie wyrazić opinię o powrocie IV Rzeczypospolitej. Nie przypuszczałem bowiem w najczarniejszych myślach, że partia, która wygrała wybory oraz prezydent państwa zaśmieją się Polakom w nos, że jej rządzący de facto prezes wyciągnie na pierwszy plan nie tylko wszystkie najciemniejsze postaci niesławnej IV  RP, ale część z nich osadzi na bardziej eksponowanych pozycjach, niż te, które opuściły osiem lat temu. Wyrazem pogardy dla społeczeństwa jest też powołanie na przewodniczących komisji sejmowych i senackich osób, które akurat w zakresie swoich kompetencji zapisały niechlubne karty, bądź to poprzez machinacje finansowe, bądź w sposób karygodny łamiąc prawo drogowe.
Na Facebooku przywołałem ostatnią bodaj i nieudaną powieść Romana Bratnego "Rok w trumnie", w której opisał on historię powołania na stanowisko ministra zdrowia człowieka zamieszanego w aferę z nielegalnym obrotem importowanymi "dewizowymi" wózkami inwalidzkimi. Bo jednak coś wspólnego ze służbą zdrowia już miał!

poniedziałek, 9 listopada 2015

Nowy - stary rząd PiS. IV RP redidiva

No i mamy nowy rząd! Ze starymi nazwiskami ludzi będących symbolami niesławnej IV Rzeczypospolitej. Większość interesujących się obrotami rzeczy na polskiej scenie politycznej jest zawiedziona lub zgoła zszokowana. Prof. Wojciech Sadurski, wybitny konstytucjonalista i znawca polityki w wymiarze narodowym oraz międzynarodowym, napisał bez ogródek, że polski rząd tworzą   przestępca, szaleniec i dyletant. Od dziś, bo przecież głosowanie w Sejmie i nominacje prezydenckie to przecież tylko spacerek.
Stało się tak, jak można było domniemywać: dzień - dwa po wyborach wyjdą na scenę skrzętnie pochowane jastrzębie, których obecnością Kaczyński potwierdzi kolejny raz, że jest może i wybitnym politykiem, ale przede wszystkim bezwzględnym manipulatorem, mającym za nic takie wartości jak prawdomówność, honor i szacunek dla obywateli. On nami gardzi. Także, a może przede wszystkim, tymi, którzy na jego partię i ludzi oddali glosy. On po prostu wie, że głosów może szukać u ludzi o nikłej wiedzy obywatelskiej, łatwo poddającymi się manipulacjom oraz agresywnym i populistycznym hasłom, a do tego mających krótką pamięć.

niedziela, 8 listopada 2015

Czy .Nowoczesna musi się upierać przy OFE?


W 1998 r. rząd AWS i Unii Demokratycznej, kierowany przez Jerzego Buzka wprowadził słynne cztery wielkie reformy. Jedną z nich był nowy system emerytalny. Istota zmian polegała na tym, że wpłaty poszczególnych ubezpieczonych w ZUS począwszy od pewnego rocznika (nie pamiętam którego, ale mnie już on nie dotyczył) dokonywane być zaczęły na indywidualne konta. Zebrana do chwili przejścia na emeryturę kwota stanowić miała zasób, z którego następnie miały być wypłacane emerytury. Uzupełniane ewentualnie z dopłat do ZUS z budżetu państwa.
Jednak postanowiono zarazem, że 7,3 % owych składek miały obowiązkowo być wpłacane na konta indywidualne w Otwartych Funduszach Emerytalnych (OFE), które z tego pobierały 10 % prowizji.
Przyszłym emerytom poprzez media obiecywano dzięki tej części składek złote góry: wakacje pod palmami, wycieczki takie, jakie mają emeryci niemieccy i w ogóle dostatnie życie. Nie informowano jednak, że mimo sugestii ze strony międzynarodowych rynków finansowych, na to rozwiązanie nie zdecydowały się rządy największych i najsilniejszych ekonomicznie państw europejskich.
Nie wiedzieć czemu reformę nazwano umową społeczną. Ale cóż to za umowa, w której jedna ze stron dyktowała warunki, a druga nie miała nic do powiedzenia, poza przyjęciem faktu do świadomości?!
Potem na skutek krytyki społecznej ta nieprzyzwoicie wysoka prowizja była chyba dwukrotnie zmniejszana. A że sam system stanowił duże obciążenie dla budżetu państwa, część przekazywana do OFE zmniejszono do nieco ponad 2 %. Fundusze mogły dowolnie otrzymywanymi pieniędzmi dysponować, inwestować w akcje, fundusze inwestycyjne lub w obligacje. W rezultacie doszło do absurdalnej sytuacji. Rząd zmuszony dopłacać do środków przekazywanych do ZUS i OFE musiał sprzedawać obligacje, które kupowały fundusze m.in. za budżetowe pieniądze!

niedziela, 1 listopada 2015

.Nowoczesna. No i jest coś z tego!

Pod koniec lipca zastanawiałem się i dałem tu temu wyraz, czy wypali projekt Ryszarda Petru. I wyraziłem przekonanie, że jeśli partia będzie konsekwentnie prowadziła wyważoną kampanię wyborczą, to ma szanse przekroczyć próg pięciu procent.
Nie mogło być łatwo. Dwie główne partie prowadziły bowiem agresywną kampanię i były z natury rzeczy preferowane przez media, lubujące się w pokazywaniu zapasów w kisielu. Do tego obie partie prześcigały się w obietnicach, czego to one obywatelom nie dadzą. PiS obiecywał, bo chwytał się najpaskudniejszych metod mających przybliżyć sukces wyborczy i dać Kaczyńskiemu upragnioną władzę, Platforma była może nieco bardziej w tym zakresie umiarkowana, ale im bliżej wyborów, tym bardziej realizm ustępował demagogii. Ludowców w kampanii nie było prawie widać, nowa liderka Zjednoczonej Lewicy zdumiewająco szybko weszła w werbalną sztampę, za którą trudno było doszukać się wartych uwagi treści. Zaś Kukiz i Korwin-Mikke liczyli na całkowitą ignorancję obywatelska swoich elektoratów. Zwycięsko z tego wyszedł Kukiz, jako ktoś nowy, ale przy tym zatrważająco wręcz intelektualnie bezradny. No, ale zwracał się do wyjątkowo mało wymagającego elektoratu. Na samym finiszu kampanii pojawiła się gwiazdka medialna reprezentująca zdeklarowani lewicową partię Razem. I choć w mediach było go pełno, za późno było na zwojowanie czegoś więcej niż przekroczenia progu trzech procent, dających prawo do subwencji państwowych. Jeśli nie popadnie w samozadowolenie, a popracuje nad programem, może wejść do Sejmu za cztery lata.
Tymczasem Petru, będący przez pierwsze miesiące kampanii właściwie jedyna twarzą tworzonego przez siebie bytu politycznego i przyznać trzeba, że ze względu na swoje kompetencje w ekonomii i medialność, dość często obecny w informacyjnych kanałach telewizyjnych, nie obiecywał nic. Napominał jedynie gotowych obiecać wszystko polityków oraz oczekujący na pieczone gołąbki ich elektorat, że aby coś dać, trzeba pierwej dobra wypracować. I dodawał, że chce stworzyć warunki, żeby to wypracowywanie było efektywne i że przy mądrym, profesjonalnym rządzeniu jest to możliwe. I że ruch polityczny, któremu on przewodzi, jest do tego zdolny i gotowy.
Dla niektórych odstręczające od Nowoczesnej były wcześniejsze silne koneksje Ryszarda Petru z twórcą polskiego kapitalizmu Leszkiem Balcerowiczem, wciąż zagorzałym zwolennikiem gospodarki neoliberalnej, dla innych zaś nową wersją Platformy Obywatelskiej, w zamierzeniu bardziej konsekwentną, zdolna do podejmowania niepopularnych rozwiązań, przed którymi partia rządząca się powstrzymywała w obawie przed strajkami i protestami społecznymi. 
Sztandarowym hasłem stało się 3 x 16 (VAT, CIT i PIT), ale nie do wszystkich ono trafiało. Imano się argumentu, że podrożeje chleb i inne artykuły spożywcze pierwszej potrzeby, a niedouczeni dziennikarze nie potrafili dać temu argumentowi odporu. Albo nie chcieli, bo ci z TVN i publicznych mediów liczyli na wygrana PO, jak nie samodzielnie, to  w formie koalicji. Petru argumentował, że przecież potanieje czynsz za mieszkanie, transport itd., ale na ogół bywał zakrzykiwany, zwłaszcza przez Barbarę Nowacką, która nauczyła się (chyba od PiS-u?) że sposobem na brak argumentów jest zakrzykiwanie rywala. Być może część publiczności przekonałby, gdyby poinformował, o ile potaniałoby piwo lub wódka. Oczywiście, gdyby tymczasem nie podniesiono wysokości akcyzy... No i gdyby wypadało. Na finiszu kampanii hasło 3 x 16 przybrało postać zapewnienia, że  podatnik na tym nie straci, a system podatkowy stanie się prostszy i dzięki niemu zmniejszy się szara strefa, na której korzystają nie szeregowi podatnicy, lecz potentaci, mający na usługach doradców podatkowych.
Petru głosił też, że sposobem na tzw. zabetonowanie sceny politycznej jest  zniesienie subwencji państwa dla partii politycznych oraz dwukadencyjność parlamentarzystów. Moim zdaniem są to sposoby problematyczne, choć niepozbawione pewnych zalet.
Nie znam szczegółów dotyczących sposobu tworzenia list wyborczych. Chodziło jednak o to, żeby byli to ludzie w polityce nowi, ale mający już sukcesy zawodowe, naukowe, w biznesie lub w innych sferach życia społecznego,  znające już smak ciężkiej pracy i zasady funkcjonowania społecznego. Przypuszczalnie na miejsca "niebiorące" zgłaszano po prostu chętnych, chcących się sprawdzić w kampanii wyborczej lub nabrać doświadczenia, które przyda się w przyszłych wyborach samorządowych lub parlamentarnych. Zaś na pierwszych lub drugich miejscach znalazły się osoby albo szerzej znane w środowiskach lokalnych (we Wrocławiu jest nim niewątpliwie dyrektor Teatru Polskiego Krzysztof Mieszkowski) lub po prostu poukładane. Za taką uznano we Wrocławiu Joanne Augustynowską, znaną w środowiskach biznesu jako sprawna doradczyni w zakresie prawa pracy. Nb. synową mojej koleżanki w pracy. Jak się okazało, był to wybór trafny. 
Postępujące powoli poparcie dla Nowoczesnej w badaniach opinii pozwalało wierzyć, że partia wejdzie do Sejmu, być może z poparciem równym temu, które cztery lata temu zyskał Ruch Palikota.
Skończyło się na niecałych ośmiu procentach, co dało 28 mandatów. Dosyć, żeby uznać za sukces, ale jednak za mało, żeby popadać w euforię.
W sytuacji, w której PiS zyskał 235 mandatów i kto wie, czy nie powiększy stanu posiadania na skutek przejścia do obozu rządzącego oportunistycznie nastawionych polityków PO, Nowoczesna znajdzie się w opozycji. Niewiele więc ze swoich projektów będzie w stanie zrealizować. Ale trzeba te cztery lata wykorzystać na budowę pozycji na scenie politycznej. Jak to robić, pisał o tym na swoim blogu Jacek Tabisz, ja pisałem na swoim, a wyjątkowo jasno i przekonująco napisał o tym ostatnio prof. Marcin Król. Jego zdaniem partia opozycyjna musi działać tak samo intensywnie jak rząd, analizując przedłożenia rządowe i prezydenckie, składając własne projekty oraz komunikować się ze społeczeństwem, wyjaśniając mu istotę przedłożeń oraz własne stanowisko w każdej ze spraw.
Już wiadomo, że na początek zechce złożyć projekt ustawy w sprawie zasad finansowania partii politycznych. Moim zdaniem ten zamysł niewiele różni się od projektu powrotu do poprzedniego systemu emerytalnego, złożonego przez prezydenta Dudę lub jak cztery lata temu Palikot zawnioskował o zdjęcie krzyża w sali obrad sejmowych. Będzie można temat "odfajkować", ale nic więcej. Bo żeby osiągnąć efekt należy pierwej poszukać sojuszników, wspólnie z którymi starania będą miały jakąś szansę powodzenia. 
Znając  Ryszarda Petru z dotychczasowej aktywności na scenie politycznej można mieć nadzieję, że będzie nadal działał odważnie, ale i rozważnie (choć któreś z jego wystąpień medialnych było jak na mój gust zbyt bliskie temu, co i jak robi to PO i PiS), będzie poszerzał wpływy i zjednywał dla swych projektów poparcie w innych partiach w Sejmie i poza nim i że nawet jeśli zdarzy mu się potknąć, to wyciągnie z tego właściwe wnioski. Chciałbym bowiem w następnych wyborach oddać głos na Nowoczesną z jeszcze większym przekonaniem słuszności wyboru niz tydzień temu.